Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzuciwszy ciemne więzy, przy dziennéj światłości
Używa w pełnéj sile rozkosznéj wolności.
Nie można się nadziwić téj wielkiéj świątyni,
Bożego świata, który urok na nas czyni!...
Od poranku do zmiérzchu, od zmroku do świtu,
Oko wznosząc od ziemi do nieba błękitu,
Nigdy człek nie ma dosyć, bo z tysiącznych cudów,
Tysiące się pojawia czarów i ułudów,
Któremi nieprzerwanie człowiek zachwycony,
Czuje się być szczęśliwy, lecz nie nasycony;
A poznając ich wieczny byt, czerstwość i ducha,
Mownego ich milczenia uczuciem posłucha. —
O! którym czysty umysł czysty zapał nieci,
Schodźcie się tu szlachetni malarze, poeci!
Tu macie wielkie skarby, widoki, kolory,
Tu czerpając natchnienie, bierzcie pyszne wybory;
A mając wraz z pożytkiem cudowną zabawę,
Roznoście na pół świata téj ustroni sławę;
Niech przesąd i ciemnota ostrym swoim zębem
Nie szarpie nas — zwijając się gadziny kłębem,
Niech zginie sama w sobie!... a Tatry spaniałe,
Wkrótce przez was zyskają utrwaloną chwałę!