Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gaston spokojny, był więcej zamknięty w sobie i wyrobiła się w nim pewna podejrzliwość. Łagodności niewzruszonej, żadnej nie miał fantazji i bawił się sam tak dobrze jak i z drugiemi dziećmi. Wszystko go zajmowało, przypatrywał się całemi godzinami skrzętnym pracom mrówek lub pszczół. Kładł się na łące i przypatrywał się kiełkującym trawkom, albo przemawiał do koników polnych. Nie lubił wielkich zwierząt, ale nie bał się ich, a powiedziawszy prawdę, nie bał się niczego. Ustępował we wszystkiem dziewczątkom domowym; ale najlepiej lubił najmłodszą i nie pozwolił jej nigdy robić przykrości. Hałaśliwych zabaw unikał. Cichy i zamknięty w sobie, nie żądał niczego, a gdyby mu zapomniano dać jeść, wolał raczej pójść na górskie korzonki albo poziomki leśne, aniżeli upominać się o jadło.
Nie dziwiono się różnicy, jaka zachodziła między nim a drugiemi dziećmi. Od razu widziano go zawsze smutnym, bo nie rozumiał nikogo i nikt jego nie rozumiał, pojmowano więc, ile go pracy kosztowało nauczenie się obcego języka i przywyknięcie do obcych ludzi. Upewniano mnie, że rozweseli się zupełnie, jak tylko przeszłość zatrze się w jego pamięci i jak zacznie wyrażać się dokładnie. Ale te słuszne uwagi nie przekonywały mnie. Widziałem w nim zawsze istotę wyrwaną gwałtownie z pomiędzy swoich, i skazaną na byt nie odpowiadający jego odziedziczonemu usposobieniu i skłonnościom, na byt zgoła odmienny a gorszy od tego, do jakiego samo urodzenie go przeznaczało. To też spuszczałem oczy, ilekroć spojrzał na mnie, a gdy unikał moich pieszczot, mówiłem sobie:
— Dobrze ci tak, masz, na coś zasłużył.
Miałem urlop tylko na miesiąc, pozwoliłem sobie jednak przedłużyć go na dwa miesiące, bez za-