Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uważałem ją sam prawie za niewykonalną. A dziś przyznać temu wieśniakowi że był zręczniejszym odemnie? Na to nie mogłem się zdobyć. Tak więc upadałem z jednej strony pod brzemieniem wyrzutów własnego sumienia, a z drugiej obawiałem się widoku tryumfu Ambrożego. Te cierpienia moralne trawiły mnie, z dniem każdym zapadałem na zdrowiu, dostałem gorączki i cztery dni leżałem nieprzytomny. Michelin’y pielęgnowali mnie troskliwie, a Ivoine za pomocą jakiegoś napoju z ziół górskich, wyleczył mnie zupełnie.
Świtało właśnie, kiedy odzyskałem przytomność. Spojrzałem naokoło z zadziwieniem, po straszliwem pasowaniu się z widmami, zdumiony powrotem do jakiegoś błogiego spokoju. Ambroży stał przy mojem łóżku. Spytałem go, co się ze mną działo? odpowiedział że rzucałem się i krzyczałem w gorączce, ale że on zna się na tem i służył mi za lekarza. Z ufnością zażywałem dalej jego zioła; wkrótce czułem się zdrów zupełnie, tak, że po kilku dniach byłem wolny od dawnych dolegliwości i cierpień.
— Mój dzielny Ambroży, mówiłem do niego pewnego poranku, zajadając śniadanie z takim apetytem, jakiego już od sześciu miesięcy nie miałem — nie wiem czy winienem wam życie. ale że zdrowie, to pewna. Wiem żeście mnie pielęgnowali jak brata, staliście nademną dniem i nocą i nie opuściliście mnie na chwilę. Nie umiem wyrazić wam mojej wdzięczności — powiedzcie, co mogę dla was uczynić?
— Nie żądam nic od pana, odrzekł mi z wyrazem szczerości w oczach, chyba tego, żebyś się pan już czuł zupełnie zdrowym. Nie jestem nieszczęśliwym bo nie mam żadnych zachcianek. Mam przecież jedną, a tą jest zamieszkanie tego folwarku do końca życia. Pan wiesz, że zrosłem się już prawie z ro-