Strona:PL Roman Zmorski - Baśń o Sobotniej Górze.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu, patrzą, aż-ci organista stoi przed wrotyma.
— A co? jak matce? — spytali.
— O! już-ci lepiej być musi, bo przestali całkiem jęczeć, leżą cichutko w łóżku, pewnie śpią…
Baba weszła do chałupy, stanęła około łoża, dotknęła ręki staruszki i rzekła, kiwając głową: — Iścież waszej matce lepiej, a nic nie boli już jej: bo oto cała skostniała, widać chwila, jak już zmarła. —
Na te słowa w chałupie powstał lament niesłychany. Wszyscy trzej synowie zawodzili jęki, tłukąc głowami o ścianę i rękoma rwąc do krwi ciało tak okropnie, że aż baba, co jako żywa nigdy jeszcze żalu takiego w ludziach nie widziała, zlitowała się nad nimi.
— Ha! jeżelić tak straszny po matce wam żal, toć wiem jeden jeszcze sposób wrócić ją do życia; będzieli tylko który chciał narazić własnego żywota? Pomódz jej może choćby kropla żywej wody, co za trzema puszczami bije na Sobotniej