Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział dwudziesty trzeci.
ODPŁYW MORZA.

Jeszcze zanim zrobiłem użytek z mej dłubanki, już miałem sposobność stwierdzić, że była to łódka nader bezpieczna dla osoby mego wzrostu i wagi, zarówno spławna, jak obrotna, jednakowoż spowodu niekształtnej budowy i sękatych boków było ogromnie trudno nią kierować. Naprzekór wszelkim usiłowaniom, zawsze zbaczała pod wiatr i najlepszym sposobem jej prowadzenia było ciągłe kołowanie. Nawet sam Benjamin Gunn przyznawał, że „trudno ją było sprawować, dopóki nie poznało się jej sposobów“.
Oczywiście, nie znałem jej „sposobów“. Zwracała się we wszystkich kierunkach z wyjątkiem tego jednego, w którym powinienem był zdążać; po większej części płynąłem wpoprzek i zdawało mi się, że nigdy nie dosięgnę okrętu, chyba płynąc z prądem. Dzięki pomyślnemu zbiegowi okoliczności czy wiosłowaniu, jak wolałem przypuszczać, prąd już mnie znosił. — Hispaniola leżała dokładnie na mym szlaku, że niemal nie mogłem jej ominąć.
Zrazu majaczyła przede mną, niby jakaś plama jeszcze czarniejsza od mroku, później jej kadłub i omasztowanie zaczęły nabierać kształtów, a w niewielką