Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapał, zmieniłem ton raz jeszcze i począłem dodawać jej otuchy i odwagi. Mówiłem, iż poznawszy pobożny, pełen siły jej umysł, pragnę nietylko podzielić cele jego, zamysły i nadzieje, lecz zarazem stać się podporą jej i przewodnikiem, tak, jak ona światłem mem będzie.
— Natura — ciągnąłem — jest głosem Boga, opierać się rozkazom jej zgubnem byłoby szaleństwem. Skoro zaś w sposób niemy zbliżała nas do siebie; skoro jakby cudem miłość odrazu zapaliła w naszych sercach, snadź uznając w duszy twojej i mojej jedność Bożego pierwiastku, chciała wskazać, żeśmy poniekąd stworzeni dla siebie zostali. Nie posłuchawszy więc tego instynktu — wołałem, — opierając się prawom przyrody, bylibyśmy szalonymi buntownikami przeciwko jej rozkazowi, buntownikami przeciwko woli Bożej nawet!
Wstrząsnęła tylko główką.
— Musisz pan opuścić dziś zamek — powtórzyła; poczem, z ruchem gwałtownym, jakby przez ostry ból wydanym, cofnęła pierwsze słowo. — Nie, nie dziś, nie dziś — zawołała. — Opuścisz go jutro!
Na tę pierwszą wszakże oznakę słabości, siła dawna gwałtowną powróciła mi falą. Wyciągnąłem ramiona, a na usta imię jej w namiętnym wybiegło mi okrzyku.
— Olalla! Olalla!
Jednym ruchem, jak mgnienie oka szybkim i nieobliczonym, znalazła się na mej piersi, tuląc się do niej, z całym wybuchem tłumionej długo tkliwości. Wzgórza zachwiały się koło nas, ziemia zadrzała w podstawach; istota zaś moja cała tak gwałtownie wstrząśniętą została, iż oślepiony, odurzony, straciłem na razie świadomość świata zewnętrznego. Olalla jednak odepchnęła mię w tejże chwili i niedawszy nawet zakosztować słodyczy pocałunku, wyrwała się z ramion, by żywa jak strzała zniknąć wśród cienia drzew korkowych.