Strona:PL Poezye Karola Antoniewicza tom I.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od których każdy z przestrachem ucieka,
A gdy je ujrzy, żegna się zdaleka.

Już z blizkich wiosek odbite od skały
Na Anioł Pański dzwony się rozbrzmiały.
Ale na głos ten nikt tu nie uklęka,
Żadna w znak krzyża nie wzniesie się ręka,
Chyba ptaszyna chwiejąc się na drzewie
Hołd Matce Boskiej niesie w tkliwym śpiewie
I strzepnie skrzydłem, wzniesie się w obłoki.

Lecz cicho; ludzkie zatętniły kroki.
Idzie wędrownik znużony, nieśmiały,
To w niebo patrzy, to na głuche skały
Zwraca wzrok pełen bojaźni i trwogi.
Ach! pewnie zbłądził i szuka swej drogi.
Pielgrzym z północnych idzie świata krańców
Szukać pociechy w krainie pohańców,
I postać obca, obca jego mowa.
Imię pielgrzyma Jan Kanty z Krakowa.
To słodkie imię w którejż czułej duszy
Świętych pamiątek przeszłości nie wzruszy?
Do kto się cnotą i mądrością wsławi,
Tego wiek późny jeszcze błogosławi.

Poznawszy próżność i złość świata tego
Wyszedł Jan Kanty z domu rodzinnego;
W sercu zranionem przez długie cierpienie
Niósł łzy pokuty i żalu westchnienie.
Morzem i lądem przez różne krainy
Zwolennik krzyża szedł do Palestyny,