Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przerzuciłem w górę; czepiając się, biegłem po skalistych zrębach, jak łasica, aż na szczyt.
Rozkoszy bezgraniczna!
W różowych blaskach wschodzącego księżyca rozciągnęły się fjolety kamienistej pustyni — śnieżne wierzchołki gór, niby śniące sarkofagi — a w dole głęboko u stóp moich — maurytański ogród;
w pozłotach migocą czarne koronki cyprysów — eukalyptusy, niby ogromne srebrne widma — palmy, kraszące się bukietami mrocznych piór — kaktusy, jako węże zasłuchane we fletnią, naprężone i groźne. Alkazar purpurowieje przepychem rodyjskich marmurów, na tarasie w złote arabeski, rzeźbionym, rozświetlonym setkami ukrytych płomieni, stoi ona —
Wyciągnęła ręce na spotkanie —
oczy nasze stopiły się w jedno słońce upojenia — a z palców jej wybiegła skrzydlata,
wiekuista — święta — niewysłowiona — pieśń tryumfującej miłości.
Pani moja! dzieciątko moje! królewno!
O jakże słodkie są łzy szczęścia — jakże serce boli od rozkoszy!
Niema przepaści tak głębokich, aby nas rozdzieliły, niema łańcuchów, którychbym nie zerwał.
Przylecę do ciebie, serce moje — z tęsknoty uplotę skrzydła Cherubimów, talizmanem siedmiu gwiazd rozświecę bezdenne mroki mego losu i odnajdę cię, serce moje...
Ponad szczyty gór najwyższych wzlecimy i stamtąd pokażę ci królestwa świata — i zważymy je — a poznawszy, że są, jako popiół, marne — odlecimy do rodzinnej ziemi gwiazd.
Ja — Ty — i Wiara nasza — Trójca nierozdzielna —