Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wości jego wiary rozumowaniem, i zamiast czas na to tracić, zapytałem wprost:
— No i wyśnił wam się jaki sen podług sennika?
— Ba, niejeden.
— Może i numera jakie trafiliście?
— To nie, bo nie każden numer dobrze się wyśni. Inaczéj ludzie by straszne majątki porobili na loteryi. Ale jak kto ma szczęście, to często dobrze utrafi.
— A wy nie macie szczęścia?
— Kto to wie? To wszystko od mocy boskiéj zawisło. Może mnie jeszcze sądzono być bardzo bogatym, nie przez loteryę, to innym sposobem. U nas tu na bogactwie nie zbywa, tylko trzeba wiedzieć, jak go szukać.
— I gdzież te bogactwa? — spytałem.
— Wszędzie — rzekł stary Bartłomiej z tajemniczą miną — po pieczarach, po starych dębach, pod skałami, a i w ziemi niemało złota. Ta to wy piśmienny człowiek to musieliście zapewne czytać, że tu u nas były kopalnie złota i srebra za starego króla. Za Kościeliskami można jeszcze widzieć jamy, gdzie były roboty. Jeżeli było złoto, to i jest, gdzieżby się podziało? Wszystkiego ludzie nie zabrali, bo Pan Bóg ma więcéj, niż rozdał.
— Może być — odrzekłem, by uleczyć starego z jego próżnych nadziei, że w „staréj robocie“ i w innych miejscach w górach znalazłoby się trochę złota lub srebra, ale dobywanie więcéjby kosztowało, i dlatego nikt się nie kusi o to.
Bartłomiej potrząsnął głową z niedowierzaniem.
— Byli tu tacy — rzekł — co inaczéj mówili. Jednego roku przyjechał tu jakiś niemłody pan z cuda-