Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

elipsy. Hulatyński nie mógł go objaśnić, bo sam nie miał o tem pojęcia, co Kazika ogromnie dziwiło, że taki duży pan nie wie tego, o czem uczniowie drugiej klasy już wiedzieć muszą.
Znał on wprawdzie języki — trzymano mu dla tego bony, — umiał trochę brząkać na fortepianie, ponabywał od korepetytorów, guwernerów, od gości bywających w domu ojca, a wreszcie od znajomych, dużo wiadomości z najrozmaitszych gałęzi wiedzy, — ale wszystko to było u niego pomięszane, jak groch z kapustą. Miał głowę jak magazyn, zarzuconą najrozmaitszemi przedmiotami, w której jednak z trudnością znaleść można było to, czego było potrzeba. Dosyć wiedział, aby o wszystkiem mówić w salonie, ale za mało, aby z tej wiedzy wyciągnąć jakąś korzyść dla siebie lub dla drugich.
Pewnego dnia, gdy z przymkniętemi oczyma leżał na łóżku, słyszał jak mały Kazik, sądząc, że śpi zapytał wuja: „Wujciu! czemże jest ten pan?“ — a Tomasz dał mu odpowiedź przyciszonym głosem: „Niczem, jest sobie panem.“
Te ciche słówko „niczem“, padło jak ołów na jego serce i gniotło je boleśnie swoją prawdą. Bo w istocie był niczem.
Dopóki miał pieniądze, był panem, straciwszy je, nie miał nic i był niczem. Nie umiał nic i nie mógł się nikomu na nic przydać, nawet jeszcze zawadzał tym biednym ludziom, bo potrzebował ich opieki, pomocy, za którą nie mógł im nawet tak wynagrodzić, jak to było u niego zwyczajem.
Gdyby miał teraz w ręku choć połowę majątku, który przepuścił, to może z tym poglądem, jaki sobie wyrobił w biednej izdebce doróżkarza,