Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szklanki ożywiły się tą ogólną wesołością i uśmiechały się razem z ludźmi.
Rozochocony Tomasz, rozmarzony arakiem, zaczął przyśpiewywać, i wziąwszy małą Marynię za rękę, nuż obracać się z nią w około. Chciał poczciwiec tem rozweselić swego pana, który siedział jakiś smutny i zamyślony.
Był zamyślony rzeczywiście. Myślał nad rozwiązaniem zagadki: co tym ludziom daje taki humor, takie zadowolenie? Nie umiał sobie na to odpowiedzieć, nigdy nie pracował, więc nie wiedział, że w pracy w wypełnianiu obowiązków tkwił ów talizman szczęścia, zadowolenia i wesołości. Przypatrywał się temu ze wzrastającym podziwem i przypomniał sobie, ile to on nieraz pieniędzy wydawał aby się zabawić, — ile nałamał sobie głowy nad wymyślaniem nowych rozrywek i mimo to często nudził się śmiertelnie. A ci ludzie przy skromnej wieczerzy, na którą wydali zaledwie kilkadziesiąt centów, mieli tyle uciechy i zabawy, że mogliby niejednemu śledzennikowi odprzedać połowę tego, i jeszczeby im dosyć starczyło na własną potrzebę.
A ten Kazik mały — chłopczyna ledwie odrósł trochę od ziemi, a już zarabiał na siebie. On także zdziwił nie mało Hulatyńskiego. Taki malec i już rwał się do pracy, a on trzydzieści kilka lat przeżył i nie pomyślał nigdy o tem. I choćby nawet chciał się wziąść do jakiej pracy, toby nie wiedział co począć. Do ciężkiej fizycznej pracy był niezdolny, bo miał za mało sił na to, a co do umysłowej, brakowało mu systematycznej nauki.
Raz Kazik, wyrabiając zadanie geometryczne, przyszedł go zapytać o sposób wykreślenia