Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Teraz właśnie wykrada bożka — szepnął Godfryd.
— Spodziewajmy się, że kradzież się uda.
— Piękne życzenie!
— Usprawiedliwione. Jeśli zbirowi dzisiaj się nie powiedzie, będziemy zmuszeni powtórzyć nasz proceder jutro w okolicznościach o wiele trudniejszych, a to ze względu na obecność mandaryna w domu. Podejdźmy do muru!
Bez szmeru zbliżyli się do ogrodzenia i zatrzymali, nadsłuchując w noc. Po drugiej stronie zalegała głucha cisza.
— Przeprawimy się, ale chyłkiem! — szepnął Degenfeld.
Ledwo stanęli na ziemi w sąsiednim ogrodzie, z mroków wyłoniła się jakaś ciemna postać.
— Hu-tsin? — zapytał szeptem student.
— To ja, najnędzniejszy wasz sługa, — odpowiedział zagadnięty.
— Czy długo pan tu czeka?
— Odniedawna.
— Czy obszedł pan swój ogród dookoła?
— Nie. Wing-kan może stać za murem i nadsłuchiwać. Nie powinien wiedzieć, że jest ktoś w ogrodzie.
— Słusznie. A narzędzia?
— Leżą tutaj obok mnie. Co czynić teraz, mój wielmożny rozkazodawco?
— Wy dwaj ukryjcie się za tem drzewem. Być

47