Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Narazie nie mam żadnego życzenia. Pragnę być sam.
Służący ukłonił się do ziemi i oddalił, a wnet potem przyszedł Godfryd.
— Gdzie zabawiają się nasi towarzysze? — zapytał Matuzalem.
— W pokoju Turnersticka. Piją herbatę, pykają z fajek i grają w domino. Nie wiedziałem, że Chińczycy znają tę grę.
— Nawet oddają się jej z zapałem, wszakże kamienie i liczby mają inne, niż my. Uważaj!
Z ulicy dobiegło uderzenie gongu, poczem okrzyk: „siüt-szi, siüt-szi!“ Według obliczenia chińskiego była godzina jedenasta, według naszego — siódma wieczór.
— Czas już — rzekł Degenfeld. — Czy masz przy sobie nóż?
— Tak. — Kogo zakłuć?
— Narazie nikogo, może się jednak przydać. Zabieram ze sobą także rewolwery.
— Przystaję i na to. Wogóle czuję się jak raubritter przed wypadem. Jestem ciekaw, jak się ta przygoda skończy.
— Miejmy nadzieję, że pomyślnie. Chodźże!
Przed drzwiami czekał na nich służący. Odprowadził ich aż do furtki ogrodowej, poczem znikł. Ściemniło się szybko. Z ośmiu kroków nie dojrzałbyś człowieka. W ciągu kilku minut powinna była zapaść jeszcze większa ciemność.

46