Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

taj pieszcząc. Zapomniała ty, zapomniał ja, oj na wieki. I ja co tobie za krzywdę uczynił? Zaszedł do ojców raz, drugi, ty witała mnie. Miłowali cię inni, wielu, dla swawoli, dla śmiechu, życia żaden dać nie chciał, ja dał. Ot i cała wina moja...
Podniecony, uderzył wiosłem po fali. Kilka ryb spłoszonych plusnęło, słowiki na sekundę ucichły, łódka się zachybotała. Cisza nocna działała na chłopa. Stłumionym głosem ciągnął dalej, powolnie, niżąc wspomnienia:
— Zaszedł do ojców, taj nad tą rzeką ciebie spotykał, na tym ługu gorące słowa gadał. Ptaszynko, łabędzico, pójdź do mojej chaty na panowanie, na królowanie, na miłowanie; za dolę ciebie wezmę, za bogactwo, jak oczu, jak duszy pilnować będę, doglądać. Mnie nic, że ludzie od ciebie ostrzegają, mnie nic, co złe języki plotą — wierzę ja tobie! Życie dam, byle ci dobrze było. Ty słuchała gadania u mojej piersi, dawała usta całować, aż mi zupełnie rozum zabrałaś, związałaś duszę. Gdym się ojcom z prośbą o ciebie do nóg pokłonił, ty zapłakałaś, jak z dobra się płacze, ty mi rada byłaś.
Oj, nocy ciepła, oj, nocy kochana!
— Nocka widziała mnie w miłowaniu wracającego, widziała w pragnieniu, w niespokoju, w sławie i uciesze. Sam ja często wracał w takie pory, gdy złe po wodach chodzi, durzy i mami, i w takie, że fala razem ze mną kry niosła i śmierć,