Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakie życie, taka śmierć! — rzekł ponuro Hieronim, opuszczając gazetę.
— Kosztował mnie dwa miliony rubli. Mogę ci pokazać rachunki — dodał stary.
— Wielkopolski patron nie dodał mu wiele cnót, a miliony nie dały szczęścia. Szkoda Wojtaszka.
— Bardzo mała! Nie sfałszuje nic więcej. Niech go tam sobie chowają. Ten kochany książę O. godzien orderu. Oczyścił świat z jednego zbrodniarza. Dosyć o nim. Nie wart wzmianki. Chodźcie, dzieci, do salonu. Bronia nam dokończy piosenki. Jest tu jeszcze list do ciebie. Naczelnik widocznie nie może istnieć bez twojej obecności. Dziś ci pozwalam odpisać! spokojny jestem, że nie zdezertujesz! Piosenki, Brońciu!
Dziewczynka siadła do fortepianu i, zapatrzona marzycielsko przed siebie, snuła melodyę:

A gdy będziesz kuł z granitu
Posąg bohatera,
Aby stworzyć cel zachwytu,
Który nie umiera:
Nie kładź laurów mu na skronie,
Nie dawaj mu gromów w dłonie,
Nie staraj się, żeby głazy
Były śnieżne i bez skazy,
Bo te ludzi nie poruszą,
Lecz pierś natchnij wielką duszą!
Natchnij duszą!...

Przy końcowych wierszach oczy jej przeszły na Hieronima, pełne gorących blasków i zachwytu.
Śpiewała o nim i dla niego z serca.


∗             ∗

A naczelnik wyglądał z dnia na dzień przybycia swego socyusza; zamiast niego, przyszedł nareszcie list następującej treści: