Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżeście robili zatem?
— Kochaliśmy się, dziadku! — zaśmiał się chłopiec, cały promieniejąc szczęściem.
— W to wierzę. To wam z oczu patrzy. Bronia od wczoraj nauczyła się kłamać. To smutny nabytek No, nie licz kwadratów posadzki, dziewczyno. Nie marnuj chwil szczęścia. Ono się wam obojgu całe, wielkie należy. Nie rozrzuciliście go po świecie, jesteście warci dobrej doli.
Oboje pochylili się do jego rąk. Objął dwie młode głowy i przycisnął do piersi.
— Słuchajcie mnie — rzekł. — Byłem suchy jak próchno, to dziecko nauczyło mnie kochać. Pogardzałem ludźmi, nie cierpiałem ich. Ten chłopiec wrócił mi wiarę w szlachetność i dobroć. Przeprowadziłem go przez piekło życia, wyszedł z niego czysty jak złoto; weź go sobie, Broniu, on cię potrafi uszczęśliwić. A ty, chłopcze, byłeś wzorowym synem, bratem, przyjacielem — wszystkiem. Bądź-że mi teraz wnukiem i podporą, a ją kochaj i szanuj. To nie petersburska studentka. No, a teraz powiem wam naukę na przyszłość. Jeśli będziecie wychowywać ludzi, bierzcie lepiej dziewczęta. To wynik mego doświadczenia.
— A chłopcom nie dawajcie pieniędzy! — dopowiedział wesoło Hieronim.
— A prawda! Przypomniałeś mi, z czem szedłem do ciebie. — Masz — czytaj.
Starzec podał mu gazetę. W rubryce fait divers paryzkiego Figara Hieronim przeczytał:
— „Wczoraj w klubie X. zdarzył się tragiczny wypadek. Podczas gry w baccarat wynikła sprzeczka, w skutek której jeden z grających wystrzałem z rewolweru zabił na miejscu przeciwnika, któremu dowiedziono oszustwa. Zabójcą był książę O., zabitym Albert B., przybyły od niedawna do Paryża. Śledztwo się toczy.“