Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na widok Hieronima robotnicy i służba zrobili szpaler; wszedł do sieni, a ztamtąd do kancelaryj naczelnika.
Na jego widok umilkła ożywiona rozmowa. Inżynierowie koledzy cofnęli się na stronę; ktoś syknął jakby hasło.
Przeczucie czegoś niefortunnego przeszło dreszczem po Hieronimie, ale z całą śmiałością czystego sumienia przystąpił do biurka, za którem siedział posępny, namarszczony naczelnik.
— Pan po mnie przysyłał — rzekł Hieronim, kłaniając się grzecznie.
— Istotnie, potrzebuję pana do rachunków. Co to znaczy, że mi żyd przedstawił weksli o 25,000 wyżej, niż jest w rozchodach. Nie zapisałeś pan czego?
— Ja? Zapisałem wszystko co do grosza, podsumowałem z kasyerem księgi, dochód i rozchód.
— Ha, cóż to znaczy w takim razie?
— Co, panie naczelniku? — spytał Hieronim, blednąc.
— Ta przewyżka? to nie fraszka, taka suma!
— Jaka suma? — nieszczęśliwemu poczynało się kołować w zbolałej głowie.
— Czyś pan nie słyszał? Weksli jest o 25,000 więcej, niż rozchodu!
— Wszakże zapisano, ilem brał!
— Ta suma nie jest zapisana!
Chłopiec za głowę się porwał.
— Gdzież-bym ja ją podział? co panu się zdaje? Wszakżem nie waryat!
— Może tylko lekkomyślny. Oto księgi, a oto weksle. Licz pan sam.
— Bez ksiąg się obejdę. Mam przy sobie w notatniku datę i cyfrę każdego obligu. Będę panu dyktował, pan raczy sprawdzić.
Dżącemi rękami wyjął z kieszeni wyszarzaną książeczkę i czytał owe daty i cyfry.