Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ronima, gwarząc lub wydając lekcye, albo usiądzie koło Żabby i prosić będzie o ciekawą, straszną historyę.
Po długiem milczeniu obadwa podnieśli jednocześnie głowy, spojrzeli sobie wzajem w oczy i otarli parę natrętnych łez. Tracili jedyną radość w życiu.
Tej samej nocy Żabba, wyczerpany ostatecznie, dostał pierwszego krwotoku i nazajutrz leżał bez sił, blady, zestarzały o całe lata. Hieronim poszedł sam na kursa i lekcye.
Coraz czarniej robiło się na horyzoncie biedaka. Ze wszech stron opadało go życie, owo istotne, ciężkie, straszne, jak moc piekielna; zabierało mu ufność młodości, wiarę w swe własne siły, pogodę duszy. Bez przerwy, bez odetchnienia, spadały nań troski i bóle, zawody i choroby; nieszczęście uwzięło się go podeptać, zdruzgotać, zniszczyć.
Borykał się z dolą, jak mógł, opędzał się od mar złowieszczych, co go i we śnie prześladowały, pracował, zamęczał się, mozolił.
Była jednak troska, której praca nie mogła zwalczyć, dla której nie było ulgi: troską tą był Żabba. Choroba piersiowa, dawna, zwalczana młodością, tajona może długo, podminowała wreszcie organizm, powaliła go, jak robak wali stuletnie sosny.
Od owego pierwszego krwotoku już nie wrócił do dawnych sił, choć po kilku dniach zaczął znów chodzić na kursa i pracować wieczorami.
Była to już daremna praca, były to już kursa bez przyszłości; wyglądał już, jakby go śmierć naznaczyła swym porządkowym numerem, już blizkim. Kto wie, może on to sam widział, choć milczał po swojemu, skulony nad pracą, to trzęsąc się z chłodu, to dysząc z zewnętrznego żaru; może jego krótkowidzące oczy widziały dalej, niż reszta ludzi, gdy, leżąc bezsennie w nocy, patrzył błędnie przed siebie.