Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kaszlał. Za każdym cięzszym atakiem czoło Hieronima pokrywała chmura. Znajomy student medycyny mówił mu, że na to był jeden ratunek: klimat i spokój, a on, choć się zabijał pracą, nie mógł tego zrobić przyjacielowi.
Więc coraz częściej na twarz wesołego chłopca występowały cienie, coraz mniej się śmiał, coraz rzadziej żartował z panią Dulską i swawolił z Bronią. Z Żabbą już się nigdy nie drażnił.
Życie upominało się o swe prawa nad niefrasobliwą, śmiałą, a serdeczną duszą sieroty; roztaczało wokoło niego ponure mgły, rzucało na silne barki coraz to nowe ciężary.
Nie stało mu czasu na swawolę i wytchnienie, musiał pracować na dwoje teraz; a gdy, pomimo trudu, odzywała się ochota do żartu i gawędy, to ją zabijał kaszel Żabby, krótki, suchy, złowieszczy. Chłopiec zwieszał głowę.
Bronia była mu jedyną otuchą i pociechą w życiu, przywiązywał się do niej z dnia na dzień coraz silniej, poznał, jak drogą mu była po tym strasznym niepokoju, gdy ją mógł utracić; odtąd strzegł ją, jak oka i nie opuszczał nigdy.
Rzadkie wolne chwile i święta spędzał w domu z nią, wypytując o koleżanki i strapienia klasowe, przeglądając rysunki, pomagając lepić figurki.
Koledzy śmieli się z niego, Żabba gderał, ciotka ruszała ramionami tylko, dziecko dziękowało pieszczotą, cieszyło się z owych chwil na tydzień przedtem i to go zadowalniało.
Pewnego dnia, wychodząc z instytutu, Żabba rozminął się z Hieronimem. Tłum kolegów ich rozdzielił i Litwin sam ruszył ku domowi.
Przypomniał sobie, że przyjaciel miał lekcye na mieście i obiecał wrócić późno, więc zawrócił w stronę gimnazyum po Bronię.
Przed drzwiami przybytku wiedzy było pusto. Dziewczęta już się rozpierzchły do domu, na całe