Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bronki, na szczęśliwy powrót i pomyślne kursa! Dajcie i mojej żonie kropelkę!
— Na szczęśliwe pożycie! — rzekł Grocholski.
— Nie wspominaj tego, bo mi naczelnik staje w oczach.
— Więc nie jedziesz w Mozyrskie? — zagadał tę kwestyę adorator naczelnikowej.
— Najpierw dajcie mi sposób przeistoczenia się w kaczkę, bo tam dostać się można za pomocą pletw i skrzydeł, inaczej wcale nie. To kraj ziemno-wodnych istot!
— Statki kursują po Prypeci podobno.
— A niech sobie kursują zdrowe. Jak mi się zechce eksploracyjnej wyprawy, to ruszę. Tymczasem pijmy i hajda do Petersburga. Dziadunio dostanie ataku apopleksyi, gdy mój list otrzyma!
— Albo to prawda — wtrącił Żabba — on innej odpowiedzi nie czeka! Umyślnie tak napisał, żeby sto rubli odzyskać Już ja go znam.
— A często ty masz podobne odezwy? — spytał Szaniarski.
— Miałem ich pięć w życiu. Ilekroć mnie coś złego spotkało. Oj, ten dziadunio! Pierwszy list przyszedł, jakem matkę kładł w trumnę. I wiecie, co w nim było? Żem to ja ją do grobu wtrącił, ja, com ją kochał i czcił, jak świętą! Miałem wtedy lat czternaście, zostałem sam! Pochowałem matkę i przysięgłem na jej grobie dawać sobie sam radę na świecie, i prędzej zamrzeć z głodu niż poprosić o pomoc dziadunia! W dwa lata potem otrzymałem drugi list. Dowiedział się, żem chorował przed egzaminami, chciałem zostać drugi rok w klasie. Radził, bym dał za wygraną zarozumiałej pewności siebie i poprosił go o pomoc, której może udzieli. List cały był jedną obrazą i obelgą. Zgrzytnąłem zębami i, słaniając się na nogach, poszedłem na egzamina. Zdałem je w gorączce. Matka tam chyba modliła się za mnie i wyprosiła patent. Odwieźli mnie koledzy