Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Boga się bój! — wołała. Czy na to mało zdrowych, żebyś ty życie ważyła!
Idź spać, mówię ci — mnie starej sen nie bierze, to ci kaszę utrę!
— Dziękuję, ciotko.
— Idź, idź! — powtarzały bratowe. Trzeba ciebie szkodować, bo sama to nijakiej uwagi nie masz!
I tak ją zagnały do komory, i długo w noc monotonny stuk żaren jeszcze się rozlegał. I tak stara Prytulanka płaciła uczciwie swym dobrodziejom. Nazajutrz Matwiej, pamiętny obietnicy, pęk rokity wyciął w rowie i na miedzy położył, a potem orał dzień cały, dość daleko od reszty kolegów.
Obiad swój w dwojaczkach zastał gotów w kuchni. Kobiety wszystkie żęły. Syn spodziewany mniej go zajmował, i cale o nim zapomniał.
Rolę spiekły upały, bąki kaleczyły konie, pług mu się rozstroił. Biadał parobek długi dzień na skwarze.
Pod wieczór się miało, gdy ujrzał od żytniego łanu ścianką polową — idącą kobietę.
Poznał swoję Maryę i nie ździwił się, gdyż zwykle wracała do domu pierwsza, by krowy podoić i zwarzyć wieczerzę.