Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Codzień też jeden z Krasnoludków szufelką lipową ziarno przegarnia, suszy, otwór ku słonku odmyka, a kiedy mrok się czyni, podmiata pękiem mietlic znów na kupę, mchem górny wylot zatknąwszy, iżby wilgoć z rosą nie szła, poczem się u wejścia kładzie i zasypia.
Alić pewnego razu opatruje się Słomiaczek, który dnia tego straż w podziemiu trzymał, że ziarna ubyło jakoś.
— Ha, uleżało się może! — myśli.
I tak przeszła noc.
Na drugą noc ziarna znów mniej jakby.
— Ha! — myśli Modraczek, który tej nocy stróżował — może uschło trochę!
Ale na trzecią noc ubyło ziarna tak dużo, że się Biedraczek, który tej nocy kolej miał, za głowę chwycił i hałasu okrutnego narobił.
Ani wątpić, że ktoś podbiera zboże.
Zleciała się drużyna, patrzą, krzywda wielka! Gdzie! Ani połowy już niema!
Na nic tu żal, trza radzić. Idą tedy do króla po radę.
— Królu miłościwy — mówią — złodziej jest, co nam ziarno chwyta! Co czynić mamy?
— Chwyćcie i wy jego!
Więc znów drużyna:
— Królu miłościwy, złodziej, jak wiatr w polu, sto dróg ma przed sobą, a kto go ułapi?
Tedy król:
— Sygnet i pieczęć wam daję, pieczętujcie wszystkie wejścia, żebyście wiedzieli, którą z tych stu dróg przychodzi, a którą odchodzi ów złodziej.
Bierze drużyna pieczęć, bierze sygnet królewski, zatyka wszystkie szpary mchem siwym, kratę z trzcin