Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A wtem spojrzy w górę, promień słoneczny mówi ludzkim głosem:
— Nie lękaj się, ja te śniegi i lody ogrzeję!
I zaraz się uczyniła jakby złota dróżka, tak słońce zagrało na niej.
Idzie Marysia, zimna nie czuje, ot, jakby stąpała nie po śniegu, ale po tem białem kwieciu, co z jabłoni w maju opada. Tak zaszła do samego przedsionka.
— Jakże ja pójdę dalej — rzecze — kiedy w potoku nóżki zamoczyć muszę!
A wtem spojrzy w górę, słucha, a tu mgiełka mówi ludzkim głosem:
— Nie lękaj się, idź śmiało, ja ci most srebrny przez ten potok rzucę.
I zaraz się mgiełka zaczęła nizko nad potokiem słać, tak gęsta, że Marysia przeszła po niej jak po srebrnej kładce. I nagle się w progu królewskiej komnaty znalazła.
Struchlało serce w sierocie i już się porywała nazad biedz, nie mogąc znieść tej ogromnej jasności, jaka z komnaty biła, kiedy Podziomek, który nie mógł nadążyć dzieweczce, nadbiegł, dysząc srodze, a ujrzawszy wahanie się Marysi, drzwi prędko pchnął i do komnaty ją wciągnął.
Zakrzyknęła dziewczyna, olśniona światłem i bogactwem komnaty, pełnej błękitu i zieloności majowej, wśród której na tronie siedziała królowa Tatra.
Spuściła Marysia oczy, nie śmie spojrzeć w przejasne lica królowej, stanęła w progu, poruszyć się nie waży, ni przemówić słowa, i stoi tak zatrwożona w sierocem ubóstwie swojem.
Ale królowa Tatra skinęła białą ręką i rzecze:
— Kto jesteś, dziecko?