Strona:PL Lord Lister -86- Tajemnicza choroba.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ukazała się zaledwie odrobinka krwi... Czy widzi pani, jaka moja krew jest dziwnie przezroczysta?
— Ostrożnie.. Zawalasz książki! — zawołała z przerażeniem gosposia.
Szybko przyszła z małym porcelanowym naczyniem i wycisnęła nad nim kilka kropel krwi.
— Teraz będzie dobrze — rzekła. — Zajodynuję ci rękę... Sądzę, że nic złego ci się nie stało.
Scena ta miała miejsce około godziny dwunastej w południe. O godzinie pierwszej miał być obiad, na który proszeni byli goście. Chłopiec jadł w swoim pokoju. Obecność obcych ludzi wprawiała go w nastrój zdenerwowania. Chłopiec, który dawniej doskonale czuł się w towarzystwie ludzi, począł ich teraz unikać. Z wesołego, beztroskiego dziecka, stał się odludkiem.
— Zbliża się godzina obiadu, mój chłopcze — rzekła miss Craig przyjaźnie. — Idź do swego pokoju... Ja muszę zająć się przygotowaniem wszystkiego dla gości.
Arnold z żalem zamknął książkę i zarzucił swe wątłe ramiona dokoła jej szyi.
— Czy nie mogę zjeść obiadu u pani? zapytał. Tak mi smutno jeść samemu... Albo może pani przyjdzie do mnie.
— Nie wiem, czy będę mogła, drogi chłopcze... Postaram się w każdym razie, — odparła miss Craig, gładząc jego jasne włosy. Masz przecież Huntmana.
— Huntman jest bardzo miły, ale wolę panią, miss Craig, — odparł. — W pani obecności czuję się tak, jak gdyby moja matka była przy mnie... Sądzą że mogłaby pani śmiało zostać moją matką
Przytulił się do niej, ale miss Craig odsunęła go lekko od siebie.
— Musisz wracać do swego pokoju, Arnoldzie... Huntman czeka już na mnie. Wiesz, że mam przy sobie wszystkie klucze, a on musi wziąć z piwnicy wino... Muszę nakryć do stołu... Na obiedzie będzie sześciu panów, oprócz twojego kuzyna...
Chłopiec wziął dwa grube tomy... Miss Craig zauważyła z prawdziwym współczuciem, że uginał się pod ich ciężarem. I to miał być ostani potomek rodu Seymourów, słynących z siły fizycznej i męstwa?!
Przez kilka chwil stara dama spoglądała za jego szczupłą postacią poczym udała się w stronę kuchni dla wydania dyspozycji. Gdy zakończyła swe gospodarskie czynności, pośpieszyła do pokoju Arnolda. Pokój ten przylegał do sypialni, w której spał chłopiec owej pamiętnej nocy. Od tego czasu, co noc zasuwano z rozkazu doktora grube rolety, Arnold siedział samotny przy nakrytym stole i zdawał się być pogrążony w myślach... Stary służący krzątał się przy nim, starając się podsuwać mu jak najsmaczniejsze kąski.
— Możecie odejść, Jim — rzekła gospodyni. — Ja sama zajmę się młodym panem.
— Dobrze, miss Craig — odparł stary służący.
Arnold spojrzał na stojącą przed nim flaszkę starego wina i skrzywił się:
— Ciągle to samo wino! Ciągle Porto! — Nie znoszę go od czasu, jak doktór kazał mi je pić... — Czy mogę je zostawić miss Craig...
Pijesz przecież z przepisu lekarza — odparła staruszka przyjaźnie.
— To niech się pani napije ze mną... Zaraz pani naleję...
Chłopiec nalał dwa pełne kieliszki. Miss Craig podniosła swój kieliszek do ust, ale zatrzymała się i poczęła bacznie obserwować płyn.
— Jest pewnie bardzo stare wino? — zapytał.
— O, tak... Podobno liczy przeszło trzydzieści lat.
— Może dlatego wydaje mi się trochę mętnej?
Łyknęła trochę i odstawiła resztę.
— Trochę za kwaśne, jak dla mnie — rzekła. Nie pij, mój chłopcze. Mam wrażenie, że to porto jest niezupełnie dobre... Może zbyt długo stało w piwnicy, albo też ktoś..
Nie dokończyła rozpoczętego zdania. Arnold spojrzał na nią ze zdziwieniem. Wydawało mu się, że twarz jej dziwnie pobladła. Nigdy nie widział jej jeszcze w stanie podobnego wzburzenia.
Miss Craig wstała, wylała zawartość obu kieliszków do stojącej na kredensie karafki i spokojnie zajęła swe miejsce przy stole. Arnoldowi pozwoliła pić tylko wodę mineralną.

Nieoczekiwane intermezzo

Tego samego dnia doktór Craig znów odwiedził swą siostrę.
Twarz starego lekarza miała wyraz poważny, gdy z troską rozglądał się po pokoju.
— Czy nam nikt tu nie przeszkodzi, Brand?
— Nie...
— Tym lepiej — odparł Craig.
Spojrzał uważnie na swą rzekomą siostrę.
— Całe przedpołudnie upłynęło mi na badaniu krwi, której mi dostarczyłeś — szepnął cicho. — Poza tym, przeprowadziłem analizę wina. Próbkę wina otrzymałem równocześnie. Obydwa badania dowiodły, że nasze podejrzenia były, niestety, słuszne... Nieszczęsny byłby zmarł z całą pewnością, gdybyśmy nie wmieszali się w tę sprawę. — Organizm jego jest systematycznie zatruwany. — Gdyby trwało to nadal, śmierć musiałaby nastąpić po upływie miesiąca. Trucizna, którą posługuje się zbrodniarz działa pewnie, lecz niesłychanie trudno wykryć jej obecność w organizmie ofiary.
Brand pobladł wyraźnie pod grubą warstwą szminki.
— Musimy natychmiast ujawnić całą tę sprawę, — Edwardzie — zawołał.
— Zbyteczne — odparł Raffles zdecydowanym głosem. — Sądzę, że potrafię Cecila ukarać surowiej, niżby to uczynił jakikolwiek sąd. Pomyśl tylko, że brak nam jeszcze wyraźnych przeciw niemu dowodów.
— Ale przecież dokonałeś analizy krwi? Musiałeś w niej znaleźć ślady trucizny.
— To prawda... Ale trucizna ta znana jest tylko ludziom, którzy przez długi czas mieszkali w na Borneo, w bezludnych, dzikich puszczach tej wyspy. Żyje tam pewne plemię, które posługuje się strzałami zatrutymi tą właśnie trucizną. Zwierzę, rażone taką strzałą pada natychmiast.
— Sądzę, że w krwi lub w żołądku muszą pozostać jakieś ślady trucizny?
— Niestety, jest inaczej.
— Czy powrót do zdrowia jest możliwy?
— Tak, lecz wymaga to dość długiego czasu. Przedewszystkim zaś należy natychmiast położyć kres niecnym praktykom tego łotra.
Brand podniósł się gwałtownie i wyjrzał na korytarz.
— Czy się coś stało? — zapytał Raffles szeptem.