Przejdź do zawartości

Strona:PL Lord Lister -16- Indyjski dywan.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ich nie ukradli. Gdyby zdarzyło się jakiekolwiek nieszczęście, znalazłabym się bez środków do życia. Mam do ciebie pełne zaufanie.
Mały Japończyk spojrzał na nią swymi czarnymi oczyma, w których malowało się przywiązanie i szczerość. Ucałował białą rękę swej pani i odparł.
— Może pani liczyć na mnie tak jak na samą siebie. Najpóźniej w ciągu godziny będzie pani miała na swym biurku pieniądze. Niech mnie bogi mego kraju skażą na wieczne tortury, jeśliby miało stać się inaczej!
Mabel Dennis spojrzała na niego z uśmiechem i pogładziła go po głowie. Po wyjściu Japończyka zagłębiła się w fotelu, stojącym przy oknie, usiłując sobie skrócić oczekiwanie czytaniem książki.

Mały mieszkaniec z Nipponu wsunął paczkę do wewnętrznej kieszeni swego palta, zapiął się aż po sam podbródek i szybkim krokiem ruszył w stronę Portsmouth. Z uśmiechem wyobrażał sobie chwilę, gdy złoży otrzymane pieniądze na stoliku swej pani. Widział już w swej wyobraźni zadowolenie, malujące się na jej smutnej twarzyczce. Orientował się dostatecznie w sprawach domowych, aby móc zrozumieć znaczenie, jakie miała ta suma dla lady Mabel.
— Czy jest mister Jeffries? — zapytał w parę minut po tym sekretarza notariusza.
Był to człowiek wysoki i szczupły, całkowicie pochłonięty przeszukiwaniem zakurzonych akt. Urzędnik podniósł głowę i ironiczny uśmieszek pojawił się na jego ustach. Wskazał niewyraźnie ręka na drzwi, prowadzące do gabinetu Jeffriesa i odparł skrzeczącym głosem:
— Tak, mój chłopcze, sir Algernon jest w biurze. Oczekuje cię od kilku minut. Możesz wejść śmiało bez pukania.
Japończyk posłusznie wszedł do gabinetu. Jeffries, który siedział za biurkiem, wstał natychmiast zbliżył się doń z błyszczącymi oczyma.
— Cóż to, żółty diable, — rzekł brutalnie — czy przynosisz mi moją kasetę?
— Tak, proszę pana — odparł zimno i grzecznie Japończyk.
W kącikach jego ust zarysował się tajemniczy azjatycki uśmieszek. Wyciągnął z kieszeni paczkę i rzekł:
— Zechce pan łaskawie dać mi pieniądze szybko. Pani moja oczekuje mnie w domu z niecierpliwością. Obiecałem wrócić śpiesznie, aby skrócić jej chwile niepokoju.
Jeffries zaśmiał się suchym przykrym śmiechem.
Zbliżył się do okna, rozwinął papier, otworzył paczkę. Zdumienie odmalowało się na jego twarzy na widok zawartych w niej klejnotów. Kamienie lśniły wszelkimi kolorami tęczy. Światło załamywało się w kunsztownych szlifach. W samym środku tej orgii blasków lśnił, jak gigantyczna wyspa wśród lśniących fal tropikalnego morza, sławny czarny diament.
Olbrzymi kamień prawdopodobnie sam wart był ponad 10,000 funtów. W całym swym życiu Jeffries nie widział nic podobnie pięknego, choć w ciągu jego długiej kariery przez jego ręce przeszły kosztowności najsławniejszych angielskich rodzin.
— Mam jeszcze ten oto list dla pana — rzekł nagle Fushimo, przerywając jego zachwyty.
Było to pokwitowanie, wystawione w prawidłowej formie, o którym notariusz zapomniał. Nagłym ruchem porwał je z rąk boya, rozdarł kopertę, rozwinął papier i przebiegł oczyma jego treść. Upewnił się, że tekst pokwitowania był zgodny z jego wskazówkami.
Westchnął głęboko i gęste zmarszczki pojawiły się na jego twarzy. Ironiczny uśmiech znów zaczaił się w kącikach jego ust. Włożył pokwitowanie do kasety, zamknął starannie przykrywę i schował ją do środkowej szuflady biurka. Szufladę tę zamknął na klucz, który schował do kieszeni spodni i spokojnie rozsiadł się w fotelu.
Podniósł głowę: japoński boy stal nieruchomo przed nim z uśmiechem na ustach. Obrzucił go zdziwionym spojrzeniem i zapytał najnaturalnieszym w świecie tonem:
— Na co jeszcze czekasz, mój chłopcze? Twoja rola jest już skończona. Możesz wracać do domu. Czy masz mi jeszcze co do powiedzenia?
Japończyk cichymi krokami zbliżył się do biurka. Na twarzy jego malowało się zdumienie bez granic.
— Ale... Proszę pana... Przecież najważniejsza rzecz pozostała niezałatwiona? Gdzie pieniądze?
— Jakie pieniądze? — zapytał notariusz suchym tonem.
Fushimo przestał rozumieć. Osłupiałym wzrokiem spoglądał na prawnika.
— Pieniądze, które mam zanieść mojej pani.
— Co? — zawył notariusz, podnosząc się. — Pieniądze dałem ci przecież wczoraj — rzekł tonem człowieka obrażonego — Czy sądzisz, że jesteśmy tak głupi, że damy się wziąć na twe dziecinne kawały?
Japończyk nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie mógł pogodzić się z faktem, że notariusz, człowiek zaufania publicznego, może zrobić tego rodzaju kawał. W myślach jego panował chaos.
Jeffries rzucił się na niego i ścisnął go za gardło.
— Zbrodniarz! Bandyta! Kanalia! — krzyczał notariusz.
Biedny Japończyk zachwiał się. Obydwaj mężczyźni rozpoczęli zajadłą walkę. Teraz Jefferies starał się oswobodzić z rak aziaty... Młody Japończyk ogarnięty nagłym szałem odwrócił się zwinnie i chwycił swego przeciwnika za kark. Jednocześnie uderzył go silnie biodrami. Notariusz nieprzywykły do chwytów ju-jitsu zachwiał się, zatoczył aż do biurka.
W jednej chwili skoczył w stronę drzwi i otworzył je gwałtownie.
— Smyth! — zawołał szybko do mnie! Biegnij natychmiast po policjanta.
Zamiast usłuchać rozkazu swego szefa, sekretarz podniósł się ze swego krzesła i wszedł do gabinetu notariusza. Rzucił pytające spojrzenie najpierw na swego patrona następnie zaś na zdyszanego Japończyka.
— Co tu się stało? — zapytał skrzypiącym nieprzyjemnym głosem.
— Co tu się stało? — wykrzyknął Jeffries, trzęsąc się z wściekłości. — Otóż to półdiable żółte, ten szczeniak japoński, ta azjatycka kanalia śmie twierdzić, że nie otrzymał 20.000 funtów szterlingów, które mu wręczyłem wczoraj za pokwitowaniem! Czy wyobraża pan sobie podobną