Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokoju, i sam do siebie jakieś niewyraźne mówił słowa; to było okropnie, ale wnet inna scena nastąpiła. Zaczęli się schodzić Bóg wie nie jacy Ichmościowie: kupcy; modniarki, metrowie, rzemieślnicy, przekupki i inni; jedni prosili, drudzy wołali, żeby im Tata oddał ich pieniądze; byli i tacy, którzy nawet okropnie klęli, aż dreszcz przechodził słuchając. Jedna kobieta mnie niezmiernie rozczuliła (ta sama o której ci raz pisałam); przyszła do tego miejsca gdziem stała, zaczęła mnie całować w nogi, i mówić: »niech się panienka za inną wstawi. Rok temu pożyczyłam Wielmożnym państwu krwawo zebrano sześć tysięcy złotych; pan dał mi słowo i zapewnienie na piśmie, że na zawołanie moje odda mi tę sumę. Już od pół roku prawie codzień tu chodzę, i błagam go; jeżeli mi w trzech dniach nie odda, zginę! bo dworek z ogrodem trzymam na Gęsiej ulicy w arędzie, jak się nie wypłacę, wypędzi mnie właściciel, i z ośmiorgiem dzieci osiądę na bruku.« Płakała niezmiernie to mówiąc; i mnie tak serce ścisnęło, żem wyjść z pokoju musiała. We drzwiach spotkałam się z naszą szafarką: już wytrzymać nie mogąc, spytałam się jej: »Co się to znaczy? Kto tak wszystko pozabierał? Co to za ludzie?» — »Wierzyciele, odpowiedziała mi spokojnie, zwyczajnie jak na św. Jan, to prawie tak co rok bywa: czy panna nic pamięta? tą razą trochę gorzej, ale to nic nie szkodzi. Pan dostanie zkąd pieniędzy, odda im; nakupi mebli, obrazów, i będzie wszystko dobrze!» Pocieszyły mnie te jej słowa, i zeszłam na dół do ogródka.
Prawdę mówi szafarka, pomyślałam sobie; jak pamiętam, zawsze ten św. Jan okropny: ludzie różni się schodzą, chcą pieniędzy; Tata się gniewa, Mama płacze, przez czas jakiś nietyle sobie i nam sprawiają, nietyle