Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miasto... Słychać było wycia tatarskich podpalaczy. Jolivet i Blount zadrżeli; oni jedni wiedzieli, czem zagraża iskra tratwie, sunącej po plamach nafty, tworzących łańcuch na wodzie. Jaskrawość ognia nadto mogła odkryć placówkom tatarskim przemykanie się wędrowców — Rosjan. Ale kryły ich cienie wysokich lodowców. I podróżni minęli wreszcie pas pożaru i znaleźli się znowu na ciemnej rzece. Byle tylko dobić się do Irkucka przed świtem... byle tratwa płynąć mogła dalej...
Nadzieja ta okazała się zawodną. Nagle przed podróżnymi stanęła barjera lodu — krzepkie kry stoczyły się w mur granitowy. Tratwa zatrzymała się.
Michał Strogow już wcześniej odgadł z zahamowania biegu bliski zator. Zbliżył się do Nadji i cicho spytał.
— Jesteś gotowa?
— Gotowa! odparła, jak ongi.
Naraz z brzegów rozległy się wycia. Wstawał szary świt. Wędrowców dostrzeżono. Posypał się grad kul z prawa i z lewa na nieszczęsnych podróżnych. Ich los był zdecydowany — śmierć patrzyła z każdego brzega.
— Nadziu! prowadź mnie — rzekł Strogow — ale bacz, aby nikt nie widział, że schodzimy.
Dwa cienie ludzkie ześlizgnęły się ze skraju tratwy. Wstąpiły mężnie między kręte wąwozy śród ruchomych gór lodowych przed nimi. Jakieś kule szły ich śladem, ale rozbijały się o osłaniający ich mur lodu. Szli przez dłuższy czas po skupionej krze, aż wyszli nareszcie tam, gdzie rozwarło się przed nimi znowu gładkie zwierciadło wód. Już zdala doszły ich jęki i gwizd kul.
— Biedni towarzysze nasi! — westchnęła Nadia.
Wstąpili na krę, która odłączyła się od zbitej