Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielokątnych kryształach płynącego lodu sprawiały widok czarodziejski.
Z tym pożarem wiązało się nowe niebezpieczeństwo, nie dające się odparować. Sygnalizował je koledze po fachu Jolivet. Opuściwszy dłoń w rzekę poczuł niezwykłą konsystencję wody — oblepił mu palce niby tłuszcz płynny — zbliżył je do nosa, wzdrygnął się pod wrażeniem przykrego zapachu.
— Kolego! — szepnął do Blounta — płyniemy po fali nafty.
Obaj jęli porozumiewać się cichaczem. Stanęli wobec zagadki, mogącej mleć kilka różnych rozwiązań. Czy to trysnęło z podwodnej studni artezyjskiej źródło naftowe? Bywa to na morzu Kaspijskiem, na jeziorach chińskich... Czy to Irkuck próbował bronić się w ten ryzykowny sposób? Czy raczej Tatarzy naśladowali uroczystości Bakińskich czcicieli ognia, zapalających na rzece płynące strugi nafty — rozleli naftę po wodzie, aby w danej chwili zapalić: morze ognia mogło dojść do Irkucka. Dziennikarze nie obawiali się nieostrożności ze strony pasażerów tratwy; nie palono na niej światła. Ale starczyła iskra z zajętego na brzegu pożarem lasu — a tratwa mogła znaleść się w objęciach ognia. Zadecydowali przecie nie płoszyć towarzyszy widmem niebezpieczeństwa, które nie było pewnością, nie dawało się odpędzić zawczasu, w razie urzeczywistnienia zostawiało jedyną możność: skoku w wodę i dostania się wpław do brzegu.
— Tylko jeden z nas nie ocali się — rzekł ze smutkiem Jolivet.
Pomyślał o ślepcu.
Ale teraz jawiło się nowe, bliższe niebezpieczeństwo. Ostrooki Blount dojrzał przesuwające się po lodowcach przed nimi szare postacie.