Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże pojedziemy dalej?! — rozpaczął Blount.
— Nic prostszego — żartował Francuz — „zaprzężesz się, a ja będę gwizdał i wołał: „gołąbku!“ Pobiegniesz pan galopem.
— Panie Jolivet, pańskie żarty przechodzą granice.
— Uspokój się pan. Jak się zmęczę, pozwolę ci wołać; „Djabelskie nasienie“ i sam będę galopował.
— Nie kłóćcie się, panowie. Mam radę. Pożyczę wam do zaprzęgu jednego z mojej trójki koni. I jeżeli nie zdarzy się żaden przypadek, przybędziemy razem do Ekaterynburga. A tam uzupełnicie waszą tylną połowę wozu.
— Oto propozycja szlachetnego serca! — zawołał Jolivet.
— Umieściłbym panów w moim tarantasie, ale są w nim tylko dwa miejsca: dla mnie i dla siostry.
— Wybawiasz nas pan z najprzykrzejszej pozycji — rzekł Blount.
— Z najweselszej zarazem! — poprawił Jolivet.
— Z najprostszej w świecie w tym kraju! — rozstrzygnął Strogow. Gdyby podróżni nie pomagali sobie wzajem, należołoby zatarasować drogi.
— Mamy nadzieję, że zrewanżujemy się jeszcze kiedyś panu — zauważył Francuz.
— Tymczasem raczcie panowie, zejść ze mną i pomódz mi wciągnąć mój tarantas pod górę, bo koła zagrzęzły w błocie przy tej plusze, a konie moje są wyczerpane i zastraszone. Trzeba im nieco ulżyć.
Wszyscy trzej jęli schodzić po spadzistej drodze.
— Dokąd pan się udajesz? — zapytał Jolivet.
— Na razie... do Omska: — odparł Strogow, nie chcąc nazbyt wywnętrzać się przed ciekawymi nieznajomymi. A panowie?