Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

blasku żyrandoli nieopisanie czarujący widok... Dokoła błyszczały marmurowe kolumny, migotały złocenia wysokich sklepień, gorzały purpurowe portjery u okien i wejść.
Przez szerokie okna światło salonów strzelało czerwienią w otulającą pałac, czarną noc. Stojący we framugach, nietańczący goście, pociągnięci tym kontrastem, mogli przez szyby obserwować zarysowujące się w cieniach olbrzymie sylwety stłoczonych dzwonnic. Widzieli tuż pod rzeźbionemi balkonami przechadzające się miarowo, liczne straże, z karabinami na ramieniu. Od czasu do czasu z ulicy dochodziły tony trąbek posterunkowych, wdzierając się w rytm orkiestrowej muzyki na balu. Dalej jeszcze w skośnych promieniach, wypadających z pałacu, widniały na wąskiej rzece nieruchome barki w przystani.
Ten, który wydawał ów bal i którego generał Kisow mianował tytułem najwyższym — miał na sobie skromny uniform oficera pułku strzelców. Nie była to poza skromności, lecz przyzwyczajenie człowieka, nie nadającego zbytniej wagi wyglądowi zewnętrznemu. Ten kontrast uderzał jednak mocno, gdy Wysoki Gospodarz ukazywał się od czasu do czasu śród swojej świty Kozaków i Lezginów, odznaczających się świetnością uniformów kaukaskich.
Wzrostu wysokiego, o gestach uprzejmych, z twarzą spokojną — wszelako z przejściowemi zmarszczkami troski na czole — przechodził od grupy do grupy, ale mówił mało i zdawał się udzielać tylko przelotną uwagę czy to wesołym okrzykom zaproszonej młodzieży, czy nawet poważniejszym słowom wysokich urzędników i członków ciała dyplomatycznego, reprezentujących przy nim główne państwa Europy. Dwóch czy trzech polityków — fizjonomistów z zawodu — zauważyło na twarzy Gospodarza balu ja-