Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy, podczas której siedział z drżącemi ustami i zdawał się szukać słów odpowiednich do wyrażenia tak wysokiego świadectwa. — Był mały, ale był dzielny. Nie niepokoiłem się wcale. Był silny. Podczas ostatniej podróży wiozłem na nim żonę i dwoje dzieci. Żaden inny okręt nie byłby wytrzymał tak długiej niepogody, a mój statek musiał ją znieść przez wiele dni, zanim zmiotło nam maszty temu dwa tygodnie. Poprostu wyczerpały się jego siły — nic więcej. Wierzcie mi. Trwał pod nami przez wiele dni, ale nie mógł trwać wiecznie. Długo się to ciągnęło. Cieszę się że już po wszystkiem. Nigdy dzielniejszemu okrętowi nie było sądzone zatonąć w taki dzień jak dzisiejszy.
Kapitan brygu miał dane po temu aby wypowiedzieć mowę pogrzebową nad statkiem, jako syn dawnego morskiego ludu, którego narodowe istnienie, tak mało skażone przez wybujałość męskich zalet, żądało od ziemi tylko oparcia dla swoich stóp. Prostoduszność kapitana i zasługi jego przodków, bogatych w wiedzę o morzu, sprawiły, że nadawał się do wygłoszenia tej doskonałej mowy. Nie brakowało nic w jej kompozycji — ani pietyzmu, ani wiary, ani pochwalnego hołdu, należącego się zasłużonym zmarłym wraz z budującem zestawieniem ich czynów. Statek żył i był kochany przez swego dowódcę; wycierpiał dużo, i jego dowódca cieszył się że statek wypocznie. Była to mowa świetna, a zarazem prawowierna w swem oparciu się o główny artykuł wiary marynarza, wiary, której stanowiła prostoduszne wyznanie. „Okręty są zawsze w porządku“. Ci, co współżyją z morzem, muszą wyznawać tę wiarę od początku do końca; i przyszło mi na myśl, gdy patrzyłem zukosa na kapitana brygu, że są ludzie co ze względu na swą prawość i czyste sumienie godni są