Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uhm, a niech zadmie choćby trochę mocniej, wszystko pójdzie precz z pokładu. Póki się rzeczy trzymają to jeszcze pół biedy, ale jak je zacznie zmiatać, będzie źle.
Odcień przerażenia w wytężonym krzyku, istotna prawda tych słów usłyszanych przed laty od nielubianego człowieka, nadały sztormowi specjalny charakter.
Popatrzenie w oczy koledze, cichy szept w miejscu najbardziej osłoniętem, gdzie służbowa wachta skupiła się w gromadkę, wymiana znaczących pojęków przy spojrzeniu na podwietrzną stronę nieba, znużone westchnienie, gest wstrętu rzucony na pastwę nawałnicy stają się częścią burzy. Oliwna barwa huraganowych chmur wygląda szczególnie przerażająco. Zaś czarne jak smoła, poszarpane chmurzyska, biegnące z północno–zachodnim wichrem, oszałamiają zawrotną szybkością, która oddaje pęd niewidzialnego powietrza. Silna południowo–zachodnia wichura przeraża ciasnym widnokręgiem i niskiem, szarem niebem, jakby świat się zamienił w więzienie, gdzie niema spoczynku dla ciała i duszy. Bywają czarne szkwały, białe szkwały, szkwały z grzmotami i nagłe porywy wichru, które nadbiegają zupełnie niespodzianie; a w zakresie każdej z tych odmian wszystkie wiatry najzupełniej są różne.
Nieskończona jest rozmaitość sztormów na morzu, i wyjąwszy osobliwy, straszny, tajemniczy jęk, przewijający się niekiedy wśród ryków huraganu — wyjąwszy ten dźwięk niezapomniany, ponury, który brzmi jakby się wyrwał z udręczonej duszy wszechświata — to właściwie ludzki głos nadaje sztormowi piętno ludzkiej świadomości.