Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem „nad pokładnikami“ — była bardzo urozmaicona. Urozmaicona, lecz bynajmniej nie wesoła. Nie mieliśmy w ciągu tego rejsu ani jednej chwili spokojnej, ponieważ żaden marynarz nie może się czuć dobrze na ciele i duszy, gdy wprowadził swój statek w tarapaty.
Podróżować na zbzikowanym okręcie przez mniej więcej dziewięćdziesiąt dni jest bez kwestji ciężkiem przeżyciem; w danym zaś wypadku błąd polegał na tem, że przez mój system załadowania okręt stał się zanadto stateczny.
Nigdy przedtem ani też potem nie doświadczyłem aby statek kołysał się na boki tak ostro, tak gwałtownie, tak ciężko. Kiedy raz zaczął, wiedziało się że chyba nigdy nie przestanie, i to beznadziejne poczucie — charakterystyczne na statkach o środku ciężkości umieszczonym zbyt nisko podczas ładowania — męczyło wszystkich, którzy musieli się utrzymać na nogach. Pamiętam że posłyszałem raz jak jeden z ludzi powiedział:
— Do licha, Jack! chyba plunę na wszystko, i niech mi ta cholerna łajba łeb rozbije.
Kapitan rzucał często uwagę:
— No tak, zapewne; jedna trzecia wagi nad pokładnikami wystarczyłaby dla większości statków. Ale, widzi pan, niema dwóch jednakowych okrętów na wszystkich morzach świata, a ten nasz kalosz jest niezwykle grymaśny pod względem ładunku.
Na południu, gdyśmy szli przed burzami wysokich szerokości, życie nam zbrzydło na tym okręcie. Były dni, kiedy nic nie chciało uleżeć nawet na wiszących stołach, kiedy nie było pozycji, w którejby się nie czuło ustawicznie naprężenia wszystkich muskułów. Statek kołysał się z burty na burtę wśród strasznych