Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a jednocześnie była przekonana, że bezładne jej wyznania są jasne i przejrzyste. Nie miała pojęcia jak niewiele mógł Ossipon zrozumieć z tych urywanych zdań, które uzupełniała tylko w myśli. Odczuła ulgę niby po wyczerpującej spowiedzi i każde słowo Ossipona wydawało jej się pełne szczególnego znaczenia, a tymczasem Ossipon ani w części tego co ona nie wiedział. — Przecież odgadłeś co ja musiałam zrobić! — powtórzyła załamującym się głosem. — Więc łatwo ci się domyślić przed czym drżę — szeptała dalej gorzko i ponuro. — Nie chcę tego! Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! Musisz przyrzec, że mię przedtem zabijesz! — Targnęła wyłogami jego palta. — To się stać nie może!
Zapewnił ją w krótkich słowach, że wszelkie obietnice są z jego strony zbyteczne i pilnował się aby jej wyraźnie nie przeczyć; miał wiele do czynienia ze zdenerwowanymi kobietami i zawsze skłonny był raczej kierować się nabytym już doświadczeniem niż traktować indywidualnie każdy poszczególny wypadek. Zresztą w tym wypadku jego roztropny umysł pracował w innych kierunkach. Słowa kobiece lecą z wiatrem jak plewy, lecz braki w komunikacji statkami są nie do usunięcia. Wyspiarski charakter Wielkiej Brytanii narzucił się uwadze Ossipona w przykry sposób.
— Człowiek ma wrażenie, że każdej nocy biorą go pod klucz — pomyślał ze złością, taki skłopotany jakby musiał drapać się na mur, dźwigając tę kobietę na grzbiecie. Nagle uderzył się w czoło: wysiliwszy pamięć, przypomniał sobie o linii Southampton—St. Malo. Statek wyruszał około północy. Dziesiąta trzydzieści odchodził pociąg. Ossipon poweselał i nabrał ochoty do czynu.