Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to? Wszystkie pieniądze, które były w banku, czy co? — spytał niedowierzająco, gotów jednak nie dziwić się szczęśliwemu zrządzeniu losu.
— Tak, tak! — rzekła nerwowo. — Wszystko co było w banku. Mam wszystko.
— Jakim sposobem potrafiłaś już do nich się dobrać? — zdumiał się.
— Sam mi je dał — szepnęła, nagle zgaszona i drżąca. Towarzysz Ossipon poskromił z siłą wzrastające w nim zdumienie.
— No więc jesteśmy ocaleni — wyrzekł powoli.
Pochyliła się naprzód i opadła znów na jego piersi. Objął ją z wylaniem. Miała przy sobie wszystkie pieniądze! Jej kapelusz a także i woalka przeszkadzały gwałtownemu upustowi uczuć. Ossipon ujawnił je w odpowiedniej mierze, ale nic ponadto. Poddała mu się bez oporu i bez uniesienia, biernie, jakby na wpół przytomna. Uwolniła się łatwo z jego luźnego uścisku.
— Ty mnie uratujesz, Tomie — wybuchnęła, cofając się, lecz trzymała go wciąż za wyłogi wilgotnego palta. — Ocal mnie. Ukryj mnie. Nie pozwól aby mnie wzięli. Raczej mnie zabij. Ja nie potrafię się zabić — nie potrafię, nie potrafię — nawet ze strachu przed tym czego się boję.
„Skończona dziwaczka“, pomyślał. Zaczynała go przejmować niejasnym lękiem. Rzekł zgryźliwie, albowiem zaprzątały go ważne myśli:
— Czegóż ty u diabła się boisz?
— Przecież odgadłeś co ja musiałam zrobić! — krzyknęła kobieta. Szał ją ogarniał od straszliwie wyrazistych przeczuć, w głowie jej dźwięczały gwałtowne słowa uprzytamniające grozę położenia —