Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechy zastygły na twarzach zwróconych ku niej z konwencjonalnym szacunkiem. — Oczywiście nieborak nie będzie w stanie na siebie zarobić. Ktoś musi trochę się nim zająć.
— Trzeba by mu poradzić, żeby przeprowadził jakąś kurację — rozległ się w pewnej odległości żołnierski, poważny głos mężczyzny o energicznym wyglądzie. Ów mężczyzna wyglądał kwitnąco na swoje lata i nawet materiał jego żakietu robił wrażenie sprężystości i zdrowia, jakby był żywą tkanką. — Właściwie to on jest kaleką — dodał ze szczerym przejęciem.
Inne głosy, widać rade z nadarzającej się sposobności, szeptały śpiesznie wyrazy współczucia:
— Przerażające.
— Potworne.
— Cóż to za przykry widok!
Chudy pan z monoklem na szerokiej wstążce orzekł z przesadną wytwornością: „Istna groteska“. Goście stojący obok niego uśmiechnęli się do siebie z trafności tej uwagi.
Nadinspektor nie wyraził swego zdania ani wówczas ani też później, ponieważ jego stanowisko nie pozwalało mu ujawnić niezależnej opinii o więźniu wypuszczonym czasowo na wolność. Lecz w gruncie rzeczy zgadzał się w zapatrywaniach z przyjaciółką i opiekunką swej żony; był pewien że Michaelis jest humanitarnym uczuciowcem, trochę narwanym lecz w gruncie rzeczy niezdolnym do skrzywdzenia muchy.
Więc też gdy nazwisko Michaelisa wypłynęło nagle w związku z przykrą sprawą wybuchu, nadinspektor uprzytomnił sobie niebezpieczeństwo grożące apostołowi na urlopie i od razu przyszła mu na myśl zagorzała sympatia starej damy do Michaelisa. Despo-