Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanem, zdawała się porządkować swoje wrażenia; na jej pięknej nieruchomej twarzy malowała się zaduma. Tymczasem podeszli z lekka uśmiechnięci panowie o siwych wąsach i okrągłych czerstwych obliczach, gromadząc się wokół parawanu; zbliżyło się kilka innych osób — dwie dojrzałe kobiety z poważnymi twarzami pełnymi stanowczości i wdzięku, jakiś wygolony mężczyzna o zapadłych policzkach i wyglądzie staroświeckiego dandysa, bawiący się złotym monoklem zawieszonym na szerokiej czarnej wstążce. Przez chwilę panowało milczenie pełne szacunku choć nie pozbawione zastrzeżeń, wreszcie pani domu wykrzyknęła — bez oburzenia, tylko jakby wyrażając swój protest:
— I ten człowiek jest uznany oficjalnie za rewolucjonistę! Co za absurd.
Spojrzała bacznie na nadinspektora, który szepnął usprawiedliwiająco:
— Może nie za groźnego rewolucjonistę.
— Tego by jeszcze brakowało! To wyznawca idei, po prostu święty — oświadczyła stanowczo wielka pani. — A oni trzymali go pod kluczem przez dwadzieścia lat. Człowiek otrząsa się na taką głupotę. A teraz, kiedy jest wolny, wszyscy jego bliscy wyprowadzili się gdzieś albo poumierali. Rodzice mu umarli; dziewczyna, z którą miał się żenić, umarła podczas jego pobytu w więzieniu; utracił sprawność potrzebną do wykonywania swego rzemiosła. Opowiedział mi to wszystko z największą słodyczą i oświadczył, że za to miał dużo czasu do rozmyślań nad różnymi rzeczami. Ładna rekompensata! Jeśli tak wyglądają rewolucjoniści, niektórzy z nas powinni zbliżać się do nich na kolanach — ciągnęła trochę żartobliwie, a tymczasem banalne towarzyskie