Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Upokorzenie pani było innej natury niż pana Onufrego; ten gniewał się poprostu i burzył. Nie mógł zrozumieć jakim sposobem ów pijak mógł mieć takiego syna, chwilami wątpił czy się żonie nazwisko nie przesłyszało.
— Proszę cię, — odparła urażona pani, — przecież Du Royer mi z najzimniejszą w świecie krwią powiedzała, że jest synem starego rządzcy podkomorzynej.
Pan Onufry nie posiadał się z gniewu, który nim owładnął, zapalał i gasił cygaro, rzucał się na siedzeniu, kręcił, zżymał, półsłowami odzywał do zupełnie już milczącej żony, która z rękami założonemi na piersiach, z oczyma wlepionemi w niebiosa, zdawała się im wyrzucać, że ją naraziły na coś tak niesłychanie, straszliwie, tragicznego razem i śmiesznego...
Z gorączką prawie dojechała pani Idalia do Żabiego i wprost poszła się rozebrać. Basia już była w gabinecie, spojrzała na swą panią i poskoczyła ku niej niespokojna:
— Paniusia niezdrowa! Moja anielska pani! co pani jest! Czy pani droga nie zaszkodziła.
Idalia już leżała w krześle z głową na ręku podpartą.
Klękła przed nią faworyta.
— Na miłość Bożą! co to pani? Wódki kolońskiej? soli?
Nim te leki przyniosła z toalety, Idalia już była otrzeźwiona. Westchnienie głębokie z piersi jej się wyrwało.
— Nic nie wiesz! — zawołała z rodzajem dziecinnego przestrachu, — nic nie wiesz? Wystaw sobie — tych Zarzeckich syn...
— Tej hołoty... — przerwała Basia.