Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domyślił się że albo jest chora lub coś się stać musiało czego nie pojmował.
— Duszko droga, czy ci obiad nie zaszkodził, — zapytał.
Idalia zerwała się tylko i spojrzała mu w oczy.
— Nie wiesz nic? — zawołała.
— Ja? a cóż — cóż mam wiedzieć?
— Ten Zygmunt?
— Zygmunt? — zdziwiony podchwycił pan Onufry.
— Guwerner ich! — z wielką zapalczywością dodała pani Idalia, — ale to jest syn starego Zarzeckiego.
Pan Onufry z kolei — osłupiał. Usta mu się otwarły szeroko, patrzał na żonę długo, westchnął.
— Syn Zarzeckiego! nie do wiary!
— Prawda? Proszęż cię, ludzie bez żadnych środków, umierający z głodu, tymczasem, jak ci się to podoba, córkę wyprowadzili na artystkę, a z syna zrobili...
— Ale bo, wiesz, ma foi, — rzekł Onufry, — ma minę tak przyzwoitą... To przechodzi pojęcie.
— Tak! to pojęcie przechodzi! potwierdziła pani — cela depasse tout.
— I my jednego pięknego dnia, dodał Onufry, jesteśmy wystawieni na to, że z nim bawimy w jednym salonie, siedziemy u jednego stołu i kłaniamy mu się.
Ha! przyznam się, że po starym Du Royer nigdy bym się był nie spodziewał, żeby mi śmiał podobnego figla wyrządzić!
A! a! — powtarzał pan Onufry rozgrzewając się. — C’est charmant!
Twarz mu pałać zaczynała, cóż gdyby był w położeniu pięknej Idalii, która — czuła, że ten syn Hołoty za serce ją chwycił!..