Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czaj Hołotą nas traktować. Bo i prawda, co Hołota to Hołota!..
— Gdybyś pan miliony takie w ręku miał, takiejbyś biedy nie zażywał! — dodał Więckowski.
— Widzisz acan, cudze — to święte. Gdybym je i miał, nie tknąłbym. Jest o tem przykazanie Boże.
Pisarz głową pokręcił.
— Jak ono tam jest to jest, a mnie was żal, jak Boga kocham!
— Bóg zapłać, a cóż mnie potem! Chleba z tego nie upiekę, — śmiał się stary.
Pisarz stał ciągle, nie mogąc ni rozmowy dokończyć, ni wyjść, ani się może wydać z czem przyszedł. Obejrzał się parę razy ku progowi, jakby czegoś oczami szukał. W izbie mocno zmierzchało, Jakób zdawał się czekać tylko aby się wyniósł nareszcie.
Jakiś czas milczeli oba.
— Niech się już pan nie gniewa za ten drób i za mój impet, — rzekł pisarz — pan sam wie co służba. Ale bo nie pilnują, jak Boga kocham. Dobranoc!
— Dobranoc, — odparł stary sucho.
Pisarz już się za drzwi wynosił, gdy usłyszał za sobą:
— Słuchaj no, panie Więckowski, jeżeliby tam gadanie było, czy ja dożywocia nie sprzedam, wiesz co, dokuczyła mi już ta bieda, powiedz, jak mi dobrze zapłacą, pójdę ztąd! Pal ich dyabli.
Zdziwiony niezmiernie Więckowski szybko się odwrócił.
— Czyż na prawdę? — spytał.
— Ja na żarty nigdy nic nie mówię, — rzekł Zarzecki smutno, żonisko chore, ja nie zdużam, córka nie wydoła,