Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kuternoga nie drożył się bardzo, chociaż, niby coś mając jeszcze ważnego do rozporządzenia, wybiegł na chwilę, po sieni się przeszedł namyślając i wrócił udając pośpiech Zawsze ten manewr dodawał szacunku mającym nastąpić zwierzeniom.
— Podkomorzyna, słyszę, skąpa była bardzo? pytał gość.
— Skąpa!! śmiejąc się począł Kuternoga. A! jaśnie panie! skąpa powiedzieć mało! Takiej kobiety jak ona, drugiej na świecie nie ma chyba! Ho! ho! Ja już nie wiem jak to sknerstwo nazwać, a do tego głowę miała, pamięć, rozum, i taki spryt że jej żaden żyd nie podołał! U niej się kruszynka nie zmarnowała! W ostatnich latach tylko jajami żyła przez oszczędność, mówiąc, że jej to doktorowie przykazali. Wprost się zamorzyła głodem. Sama bywało chodziła kury macać i podbierać, sama wydawała ze spiżarni. Strach!
Wicuś, choć opowiadał rzecz niewesołą, śmiać się zaczął.
— Toć, mając na takich dobrach dożywocie tak długo, nie dając nikomu nic — odezwał się hrabia — z majątków w takiej glebie, ogromnych, powinna była miliony zostawić!
Spojrzał na Wicusia, który, minę jakąś tajemniczą zrobiwszy, ramiona skulił. Zdawało się, jakby mówić o tem nie chciał.
— Powiadają, że kapitały po śmierci wcale się nie znalazły, wsiąkły gdzieś jak w wodę, bez śladu?? Hę?
— Hm! chrząknął Wicuś — to jest w istocie, proszę jaśnie pana, zagadka. Że miliony miała, toć pewna, a co się stało! Jeden Bóg wie.
— A cóż się z niemi stać mogło? pytał hrabia.
— Ludzie różnie mówią — westchnął Wicek — musiała je za życia ciepłą ręką komuś oddać.