Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czny był i uprzejmy. Pokłonił się, pogadał, zaśmia się chętnie i pobaraszkował, na wszystko miał czas. Nieraz i pochwalił się z czemś dobrem, do konsumcyi kusząc. Podróżni się na to brali jak na wędkę.
— Żeby jaśnie pan wiedział, jakie mi się udało dostać leciuchne, czyste, zdrowe winko węgierskie, chłodzące, na skwar przedziwne, czy z wodą czy bez wody... Ks. Przeor nie mógł się odchwalić, a to przecie znawca! Ho! ho! Dostałem je z Winiar. Powiadam panu, ambrozya!
Zwykle się kończyło na tem, że jasny pan zawołał — „A pokażno“ — I butelczyna pękała.
Innych kusił likworami, innych ponczykiem, który żona robiła arte, pospolity lud piwem, nigdy nie chybiając w tem co komu przystało.
Czasem kuty kuternoga nie życzył się komuś czegoś napić, bo to było — drogie. Zawsze się jednak okazało, że ten, komu odradzał, nietylko mógł się na kosztowny przysmak zdobyć, ale go użył sowicie.
Tego wieczora goście przesuwający się liczniej, jakoś pod nosem Wickowi przejeżdżali, ledwie się zatrzymując. Stancyjki były nie zajęte, nikt się na noc nie trafiał. Złapanie kogoś na nocleg było in votis. Dla tego kuternoga stał sam przed karczmą na straży, aby okazyi nie opuścić.
Słońce zapadało za ciemne, porozrywane chmury, jaskrawy blask jego przedzierał się tu i owdzie gorejącemi jeszcze promieniami, ozłacając łąki i pola, gdy na szosie zatętniało. Kuternoga poznał po turkocie powóz pański a wkrótce potem ujrzał cztery ładne konie, trochę zmęczone i opylone, koczyk podróżny, a na koźle obok woźnicy w liberyi, dostrzegł i lokaja palącego cygaro. Wyglądało to elegancko i po pańsku.
Konio zbliżając się ku karczmie troche biegu zwolni-