Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odparł Bajbuza — gorzej tylko, że owo zwycięztwo nie wydało takich owoców, jakich po niem spodziewaliśmy się. Zdawało się, że pokój wewnętrzny przyniesie, przejedna, zagładzi wspomnienia przeszłości.
Ks. Skarga słuchał może nie odgadując konkluzyi, a Bajbuza dodał wzdychając.
— Bolesna to rzecz, że hetmana przy królu nie ma.
Zmilczał w początku ojciec, poprawił księgi na stole, czekał, czy rotmistrz nie zmieni przedmiotu rozmowy.
— Tak — odezwał się w końcu — smutna to, że hetman się od króla oddalił i zajął stanowisko, z którego źli korzystać mogą i zechcą, lecz nie ma w tem winy młodego pana naszego. Ludźmi jesteśmy, nikt Zamojskiemu wielkich nie odmówi przymiotów, szkoda, że ma też słabości ludzkie, że żądza panowania, do którego nawykł za nieboszczyka króla, zamiast ustąpić, wzrosła. Szkoda, bo z rad jego byłby król mógł korzystać.
Zamilkł.
— Ja — odezwał się otwarcie rotmistrz — służyłem pod nim, nawykłem szanować go i wierzyć w niego, mnie też szczególniej dotyka, iż go tu nie widzę, a słyszę czynione mu zarzuty.
Siedzę teraz na wsi, nie jestem obeznany z tym stanem spraw, jaki się z nowego położenia