Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i że za to ręczyć nie można, żeby się tu wcisnąć nie próbował, a ludzi sobie pozyskać.
— Królowa o nim zapomni — odezwał się Spytek... byle... byle go tu nie dopuścić...
— Nie sądzę, ażeby się ważył przybyć — mruknął Dobiesław...
— A gdyby! wygnać go nie możemy, ani wzbronić widzenia się — mówił gospodarz.
— Dość będzie czasu pomyśleć o tem, jeśliby on ośmielił się przyjechać do Krakowa — rzekł Włodko podczaszy.
— Stara ochmistrzyni ulubiona Jadwidze Hilda — szepnął Spytek — Niemka, rodem z Wiednia, mówią że mu sprzyja...
— Będzie się nad tem czuwało — rzekł Dobiesław.
Gdy się to działo we dworcu pana wojewody, ci co mieli poleconem sobie patrzeć i słuchać, jak Bobrek, nie tracili czasu. Było ich zapewne wielu, lecz nikt od klechy czynniejszym nie był. W nim gorliwość dla zakonu zwiększała nienawiść ku Polsce.
Niema zajadlejszych wrogów nad tych co się swej narodowości wyrzekłszy, w sumieniu gryzieni, zniszczyćby ją chcieli, aby o swej podłości zapomnieć. Przenikliwemu klesze dosyć było się rozpatrzeć nieco i nasłuchać w tem, co Semka otaczało, aby powziąć przekonanie, że Krzyżacy na niego nie powinni byli racho-