Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bartosz jeden ciekawie na tego mizernego klechę spoglądał.
— Długo tu myślisz mieszkać? — zapytał książe obojętnie. — Możesz li odnieść mistrzowi pokłon wzajemny odemnie?
— Jeśli miłość wasza rozkaże — jąkając się odezwał Bobrek. — Ja tu, jak zawsze z mojem przywędrowałem rzemiosłem. Sprzedaję modlitewki i błogosławieństwa, piórem służę, kto użyć łaskaw. W wielkiej ludzi gromadzie, coś się trafić może...
Semko popatrzał nań i coś szepnął kanclerzowi, który zbliżył się do klechy i cicho zapewne w nagrodę pozdrowienia, coś u niego zamówić musiał, bo słychać było, że zakończył dwoma kwartnikami.
Dla klechy ważyło to tyle co odprawa, został jednak chwilę w progu, bo oprócz smutku i zadumy, nic tu jeszcze nie wyszpiegował.
Lecz tak uparte przy nim milczenie panowało pomiędzy zebranemi, że Bobrek, rad nie rad pokłoniwszy się wysunąć musiał.
Naówczas dopiero kanclerz zbliżywszy się coś począł o przygotowaniach na przyjazd królowej, króla.
— Postanowiono — rzekł — iż jej prawie odetchnąć nie dając, koronować mają. Boją się pewnie, aby królowa Elżbieta napowrót jej nie