Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zatrzymajcież się i spocznijcie u mnie — rzekł Semko. — Kanclerz was przyjmie gospodą.
Stary mnich obejrzał się bacznie dokoła. Zdala szli nieliczni teraz, dwór i dworzanie książęcy, kilku siwych niedobitków po ojcu odziedziczonych i młodzież nowo zaciężna. Bliżej ich nie było nikogo, mogli więc mówić swobodnie.
— Gdybyś miłość wasza miał trochę czasu — rzekł brat Antoniusz cicho — radbym pomówić...
Bystro spojrzał nań Semko.
W tem zrozpaczonem położeniu, najmniejsza zmiana, najlżejsza nadzieja była mu pożądaną. Pomyślał, że może zakonnik przybywał do niego z jakiem poselstwem z jakim promykiem nadziei.
— Chodźcie ze mną, ojcze — odezwał się głosem, w którym wzruszenie czuć było — jestem sam teraz... Będziemy mogli rozmówić się.
Byli już u progu dworca i książe wprost poprowadził Antoniusza do swej sypialni.
Staruszek szedł, oglądając się po zamku z tem weselem nigdy nie zamąconem niczem, które go cechowało... Za wszystko Boga chwalił.
Semko przyspieszał kroku, wyobrażał sobie już, że zakonnik coś mu ważnego przynosi. Zwrócił się ku niemu z oczyma ciekawością wyjaśnionemi.
— Miłość wasza przebyłeś wiele — rzekł