Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z jasnego nieba? — zawołał, wesołość chcąc udać książe...
Obie niewiasty milczały; popatrzały na siebie tylko, Semka niecierpliwiły te obawy i skargi.
— Jakbyście się zmówiły — rzekł — aby mi psuć serce i odejmować odwagę. Wiecie, że wszystko mi się powodzi, że rychło musi się dokonać, co postanowiono.
— A co potem dla nas będzie lepszego! — odezwała się Ulina. — Do księcia teraz dostąpić trudno, cóż to będzie do króla?
Semko wstał żywo, zbliżył się do Uliny, pogłaskał ją po główce i przysunąwszy się szepnął.
— Nie bądź zazdrośna, wszystko się złoży jak najleplej, a Ulina jak była tak zostanie przy mnie z Błachową.
Dziewczę głowę podniosło.
— Albo mi to Ulina w myśli? — odparło obrażone. — My możemy nazad do chaty pójść i tam żyć a płakać, a co będzie z tobą?
Niedowiarstwem tem zniecierpliwiony Semko, odwrócił się gniewny.
Cisza była w komnacie. Ulina oparłszy się ręką o stół, nie ruszała się z miejsca, stara Błachowa powoli poszła ku pościeli i poczęła ją bezmyślnie przygotowywać na noc. Semko dumał... Kaganek niejasny słabem światełkiem blado sypialnię rozjaśniał... Smutek zawisł nad wszystkiemi...