Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieniędzy u nich pożyczać, a w ich domu, pod ich bokiem namawiałeś się na nich! — Skrzywiła się pogardliwie i namarszczyła.
— Nie powinieneś był robić tego! nie! — rzekła krótko.
— Nie mogłem inaczej! — zawołał Semko. — Napadł mnie Litwin, temu człowiekowi nikt się nie oprze. Już o tem mówić niema co. Stało się.
Dałem słowo, pojadę na Litwę, pojadę a jechać tak muszę aby żywa dusza nie wiedziała gdziem ja był. Kogo wziąć? komu się tu zwierzyć? kto poprowadzi? a tu każdy dzień pilny. Bartosz nadciągnie...
Semko mówiąc chwytał się za głowę, i chodził żywo po izbie. Słów jego urywanych słuchało dziewczę coraz smutniejąc, zadumane.
— Oj! ty! ty! — poczęło zwolna, wodząc zanim oczyma. — Niemiły ci był spokój w domu?
— Prawda, ja sama głupio mówiłam, abyś się starał i dobijał o koronę, a teraz, strach mnie objął.
— Korona! korona! daj Boże, aby ona nie taka była, jaką Chrystus Pan ma w kościele na krzyżu, z pod której mu krew płynie...
Ulina westchnęła, lecz miarkując, że już postanowionego odwrócić nie potrafi, zamyśliła się nad tem, co doradzać, aby jego i siebie uspokoić. Zwolna zbliżyła się do Semka.