Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwojono, wrota, nawet we dnie pozamykano. Każdy kto przybywał opowiadać się musiał.
Na ostatek dowiedział się w mieście Bieniasz, że markgraf przewidując co go tu spotkać miało, pominął stolicę, pod Wawrzyńcami się przez Wisłę przeprawił i w Niepołomicach miał spoczywać, zkąd już prosto na Bochnię i Nowy Sącz na Węgry ciągnął.
Dobiesław z panami krakowskiemi, aby nikomu nie chybić, a djabłu też świeczkę zapalić, urządził tak poczestnie i przystojnie podróż Luksemburczykowi, iż choć się wściekał, a kłaniać się i dziękować jeszcze musiał.
Szlachta bowiem z pocztami znacznemi niby mu cześć wyrządzając, a w istocie pilnując go, zabiegała drogę, przeprowadzała markgrafa, karmiła, życzyła podróży szczęśliwej, nie puszczając ani kroku z wyznaczonego gościńca do Bochni, do Nowego Sącza i aż do granicy.
Doprowadzono go tak aż do skraju, i nie uspokojono się, aż on i jego kopijnicy pociągnęli do domu.
Napróżno dosyć czasu na wypatrywaniu strawiwszy w Krakowie. Bobrek wreście z pomocą Bieniasza, znalazłszy sobie towarzyszów podróży, starą sutannę i opończę wdział, aby do Wielkopolski powrócić.
Niepilno mu było stawić się przed Domaratem z rękami próżnemi, ani też spieszył zbytnio,