Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z niego. Choć się w nim krew zburzyła, dosyć mu było spojrzeć na czerwoną bliznę, aby zaraz ostygnął. Dziewczyna miała odwagę wielką, — jakby wyzywała go a życia sobie nie ważyła. Nieraz, gdy byli sami, Błachowa podsłuchiwała, kłócili się z sobą okrutnie, a Ulina nad nim zawsze brała górę. Gdy w najsroższy gniew popadł, biegła do niego, zawieszała mu się na szyi — nie miał siły jej odepchnąć.
Z Semkiem będąc tak poufale, z drugimi obchodziła się tak hardo, że do niej nikt przystąpić nie śmiał. Obyczaj ówczesny wiele dopuszczał — dziewczę zbiżało się do lat dwudziestu, rozkwitłe było dawno, a że Błachowa za bardzo dostatnią uchodziła, posagu po córce spodziewano się dużego — roili się około niej nie tylko kmiecie, mieszczanie, ale i uboższa szlachta. Ulinka swatów żadnych wcale przyjmować nie chciała. Z dumą pozbywała się dziewosłębów, z przekąsem czasami.
U matki jedynaczka, oko w głowie, miała nad nią większą moc niż dziecku przystało. Więcej ona Błachową, niż ta nią rządziła.
— Cóż ty myślisz wiecznie rutkę siać? — mówiła wzdychając stara.
— Albo to co mi z czepca ma przyjść? — odpowiedziała Ulinka. — Jam teraz pani, a potem sługą zostanę i poddanką męża. Na gody czasu jeszcze dosyć.